VI
Przez czas długi nic nie zamącało spokoju Starej i Nowej Warszawy. Obywatele jednej i drugiej trudnili się rolnictwem i handlem, rządzili się prawem niemieckiem, do potrzeb miejscowych przykrojonem. mieli nawet własny „Kodeks Mazowiecki“, żyli słowem, „jak u Pana Boga za piecem…“.
Nagle spadła na miasto katastrofa tak dziwna, że ją za coś więcej, niż za prosty traf, poczytać musiano. W samym początku wieku XVI, obaj panujący książęta Mazowieccy: Janusz i Stanisław, synowie Konrada II, księcia Czerskiego, młodzieńcy dorodni wyjątkowo krzepcy (o jednym, z wielkiej siły fizycznej głośnym, mawiano, że ma podwójną kość pacierzową), nagle, jak dęby powalone piorunem, ledwie zachorzawszy, pomarli. Spalono kilkoro łudzi, posądzonych bądź o czary, bądź o truciznę, lecz to już nieszczęścia nie naprawiło.
Ze śmiercią ostatnich władców, skończył się odrębny byt polityczny Mazowsza. Mimo oporu ich siostry Anny, księstwo zostało przyłączone do Korony. Warszawa rozpoczęła nową erę. Ta era musiała być świetniejszą od poprzedniej choćby w tym stosunku, w jakim król świetniejszy jest od księcia.
Zygmunt I dość lubił Warszawę. Mimo to, w ciągu swych długich rządów tylko dwukrotnie ją odwiedził. Zbyt żywa była tu jeszcze pamięć tragicznego zgonu „ostatnich Mazowieckich“, zbyt świeży żal po dawnym porządku rzeczy—rozważny monarcha nie chciał swą obecnością rozdrażniać uczuć które mogły łatwo przerodzić się w niechęć kuniemu.
Bona mniej czyniła sobie z tem zachodu. Rezolutnie zabrawszy się do mieszczaństwa warszawskiego, darem, umizgiem, obietnicą, intrygą potrafiła przyciągnąć je do siebie.
Z latami, unikając Krakowa, gdzie wielu miała niechętnych, ciągnęła coraz chętniej do ustronnych, zacisznych kątów—do Warszawy przede wszystkiem
Tu, w przerobionym częściowo Zamku, gromadziła, obliczała i do skrzyń okowanych zsypywała swe olbrzymie skarby. Tu również spotkała ją dyfamacja — gdy bowiem zamierzała ze skarbami swymi z Polski uciekać, wywoływacz publiczny, na Rynku, przy odgłosie trąby, obwieścił, że żadnemu z mieszczan nie pozwala się wynajmować uciekającej koni i wozów. Ostatecznie jednak wszystkie przeszkody bądź jawnie, bądź skrycie zwalczywszy, wyjechała z Warszawy do ojczyzny, wiodąc za sobą całą karawanę podwód, złotem i kosztownościami obciążonych.
Król Zygmunt August odziedziczył po matce przywiązanie do Warszawy. Gród mazowiecki, mniej na widoku leżący (przypadł do serca królowi-melancholikowi, w nim też najczęściej i najchętniej przebywał. Tu on swym namiętnościom i chorobliwym dziwactwom cugli popuszczał; tu dopiero — jak następnie w Knyszynie — był naprawdę sobą. Warszawa jest przedostatnią stacją jego drogi krzyżowej, która w dworze Knyszyńskim kres znaleźć miała.
Wielokrotne pobyty króla i jego, przepełnionego Włochami dworu demoralizują Warszawę, lecz ją zarazem ożywiają i bogacą. Tu cofnąć się trzeba nieco dla zapisania, że w dziejach Warszawy jednym z najfatalniejszych był rok 1550. W tym roku nie nawiedził jej pożar, mór ani nieprzyjaciel, stała się jednak rzecz gorsza jeszcze: wydano prawo, pozwalające szlachcie osiadać i budować się w mieście.
Prawo zostało obostrzone warunkiem, aby szlachta, do miasta przybywająca, poddawała się jurysdykcji miejskiej — o tym warunku wszakże, jak o wszystkiem co swobodę krępowało, zapomnielj wkrótce butni przybysze. Zaczął się ucisk żywiołu mieszczańskiego przez szlachecki. Prawo, jawnie poniewierane, straciło powagę. Dopełniło zamętu powstanie tak zwanych „jurydyk“. Jurydyka było to uprawnione bezprawie. Kto uzyskał przywilej na jurydykę, stawał się, w obrębie swej posiadłości, panem udzielnym, skupiającym w swych rękach wszystkie prawa, nie wyłączając nawet „prawa miecza“ (jus gladii).
Z początku, przywileje wydawano skąpo i oględnie. Potem szafować nimi zaczęto bez miary. Był czas, że Warszawa liczyła do dwudziestu, i więcej jurydyk. Psuły one prawny ład miasta i były jednym z głównych powodów opóźnienia jego rozwoju. Jurydykom położono koniec dopiero na schyłku wieku XVIII.
Wspomnieć trzeba jeszcze w tym rozdziale o stałej mieszkance Warszawy z rodu królewskiego — dobrej, szlachetnej, miłosiernej, będącej przez długie lata jakby aniołem-stróżem stolicy. Wspomnieć trzeba o Annie Jagiellonce. Córka, siostra, wreszcie małżonka panującego monarchy, spędziła w Warszawie część większą życia; w niej też prawdziwie świątobliwego życia dokonała. Anna, wielka dobrodziejka miasta i jego obywateli, łagodziła i naprawiała krzywdy, wyrządzane przez Zygmunta Augusta, Trudno w ogóle o większą sprzeczność, niż ten brat i ta siostra. Mieszkaniem Anny Jagiellonki był początkowo Zamek królewski, następni“ Ujazdów. Znajdujące się w ostatniej miejscowości (obecnie do Parku Łazienkowskiego włączone), źródło nazywano przez czas długi „źródłem królowej Anny“—z powodu, że stąd dla królowej wodę do picia bierano.
Pod ostatnimi Jagiellonami, Warszawa szybko bogaci się, wchodzi w stosunki z krajami obcymi, nabiera zewnętrznej świetności i wewnętrznego liar- tu. Obok żywiołu niemieckiego, przedostaje się w tym czasie do stolicy żywioł włoski. Oba ulegają szybko asymilacji.
Powyższy tekst stanowi fragment przedwojennego przewodnika po Warszawie: Warszawa dawna i jej pamiątki : przewodnik historyczno-pamiątkowy, Gomulicki, Wiktor (1848-1919), Spółka Drukarzy”, 1916 (Warszawa : Fr. Bogucki)