(…)
Na całym rynku blask się czyni,
Od pstrych materii bolą oczy,
Kiedy z rodziną do świątyni
Pan Malcher Gąska dumnie kroczy,
Przy złotym pasie kord podzwania
W pochwie od srebra i szkarłatu.
Or-Ot.
Kiedy przez ziemie polskie ciągnął się ruchliwy gościniec handlowy, dający obfite zarobki kupcom Kamieńca, Lwowa, Krakowa, lub Wrocławia, gminy tych miast stanowiły ośrodki przyciągające dla sprytnych i przedsiębiorczych przybyszów tak z zachodu, jako też i ze wschodu Europy. Niemcy, Grecy, Szkoci, Włosi, Ormianie tworzyli barwną mozaikę mieszczańską. Śmiałą i dzielną, ale tak mało polską, że aż mogło dojść do buntu Alberta, wójta krakowskiego, który nie chciał wpuścić Władysława Łokietka w mury stolicy.
W one czasy małe mazowieckie miasteczko Warszawie nie przedstawiało żadnego interesu dla obcych przybyszów. Leżała Warszawa na uboczu od wielkich dróg handlowych, a jej element mieszczański składał się z ludności miejscowej, obdarzonych prawami miejskimi chłopów książęcych, lub przesiedlających się tu Ślązaków, Pomorzan i Wielkopolan. To też najstarsze zanotowane nazwiska mieszczan warszawskich brzmią czysto po polsku: Łacheta, Figura, Pielgrzym, lub Trzęsikobyła, Suchawigilja, Krzywopatrz itp.
Gdy jednak po wygaśnięciu mazowieckiej linii piastowskiej Warszawa weszła w skład miast Rzeczypospolitej, gdy Wisła zaczęła nabierać pierwszorzędnego znaczenia w kraju, jako gościniec handlowy do Bałtyku, wtedy życie leżącego w środku tej arterii miasta zaczęło się rozwijać bujniej, i wtedy już ukazują się patrycjusze o nazwiskach cudzoziemskich.
Przybywają tedy
- Fulderowie,
- Walbachowie,
- Gizowie,
- Dzianotowie,
- Burholcerowie
i cały zastęp możnego mieszczaństwa, które nie ustępuje ani w kulturze, ani w dostatkach rodzimej szlachcie, a często ją znacznie przewyższa.
Wiek 16 i połowa 17 to epoka rozkwitu mieszczaństwa warszawskiego. Już w 1524 r. Zygmunt Stary daje Fukierom specjalny przywilej przewożenia bez ceł i opłat wszelkich towarów, a zwłaszcza miedzi i ołowiu, a to ,,za wielokrotne usługi Królowi i Rzeczypospolitej z niemałym pożytkiem oddane“.
W rozwijającym się coraz lepiej handlu zyskują sobie mieszczanie obfite źródło dostatków, a intercyzy ślubne, testamenty, lub działy majątkowe patrycjatu imponują bogactwem inwentarzy. Tak Jadwiga Gizina, Fukierówna z domu, zostawia czepców złotych cztery i dwa srebrne, pierścień z szafirem, drugi z diamentem, trzeci z rubinem, siedem mniejszych pierścionków, cztery tkanki sute perłami, zawieszenie z kamieniami, srebrną obręcz, która waży dwie grzywny i skojcy siedemnaście i długi, długi spis inwentarzowy, gdzie są i puzdra ze srebrem stołowym, a cyny stołowej 83 sztuki stoi na ,,szybanku”.
Jan Baryczka w 1608 r. prócz złota, sreber, miedzi, cyny, kobierców i pościeli zostawia: „Sathy nieboszczykowskie: delij 3, jedna czarna kunami podsytha, druga czarna lisiem futrem slamowem podsytha, trzecia czarna kithaiką podsytha. Item zupan adamaskowy czarny. Item kołpak soboli. Item drugi powsedni sobolami podsyty. Item capelus„.
Nie dziw, że tak wiele splendoru miał pan Jan Baryczka, był on bowiem posiadaczem: ogrodu z domkiem przy ul. Długiej, placu przy ul. Freta, domu zajezdnego koło św. Ducha, folwarku w Mokotowie, śpichlerza murowanego nad Wisłą, połowy ogrodu przy ul. Miodowej, domu na tejże ulicy, domu przy ulicy Krzywe Koło i kamienicy w Rynku. Fortuna to na owe czasy magnacka, a ten ród patrycjuszowski żywy udział bierze w życiu społecznym stolicy: Stanisław Baryczka 30 tys. zł składa na fundacje kościelne i humanitarne, funduje Jacek Baryczka „Studium Baricianum“, a kaplicę Trzech Króli u fary Świętojańskiej zwano pospolicie „Baryczkowską“, jak znów u Św. Ducha istniał ołtarz „Fukierowski”.
Marcin Fukier w swej galerii ma 44 obrazy, dwie skrzynie książek, zastrzega aby dzieciom „na naukę nie żałować“, aby umiały „łaciński y niemiecki język„, gdyby zaś dzieci pomarły, „niech się wszystko obraca na pia opera“. Dość długi testament tego mieszczanina (ɫ 10 października 1656 roku o godzinie 6 z rana) przedstawia go „jako człowieka gorącej wiary, obywatela miasta, poświęcającego czas i siły sprawom publicznym, kupca pracowitego i oszczędnego, dbałego o dobre imię, niemniej dobrego ojca rodziny, wychowującego synów w cnotach i pragnącego dać im lepsze wykształcenie. Czyż nie takim był typ dawnego patrycjusza staromiejskiego?“
Wspomniany Jarzębski (1643) zaznacza „bardzo kamienice śliczne w rynku, także i uliczne“, opisuje nadobne mieszczki warszawskie, że każda „chodzi, jak łąteczka„, a „pończoszki u niej złotem haftowane„… „czepiec złoty od wymysłów wysokich„:
„Łańcuchy, drogie noszenia,
Pierścień godzien uproszenia,
Binda z szmelcem, z rubinami,
A kapelusz z faworami,
Z drogich pereł opasanie…”
Młode panny też nie gardzą przepychem stroju:
„Od złota, pereł, kamieni Zaledwie wzroku nie mieni.
Oko piękne, brew czarniuchna,
A płci białej, rumieniuchna„.
Dostała też p. Kasia Drewnówna w posagu kanafaczową szubkę kunią, drugą grubrinową z kuniemi gardły, a jej siostra Małgosia germak muchajerowy i mętlik aksamitny z gronostajami. A ich ojciec nosił ferezję czarną adamaszkiem podbitą, na zimę zaś dalię zieloną lisami podszytą. To tylko drobne szczegóły bogactwa mieszczańskiego.
Kamienice miejskie są ozdobne: „na nich dziwne rysowanie, farbami ukształtowanie„. W sądowej izbie ratusza „widzę mazowieckie dawne książęta“, jest to niewątpliwie ten sam portret Stanisława, Janusza i Anny Mazowieckich, który dziś znajduje się w Muzeum Narodowym w Warszawie.
Panowie radni nie żałują na uroczyste bankiety: „drudzy noszą marcypany, cukry, wódki między pany, małmazyje tam stawiają, Alakantu nalewają, z rywalami wino różne, pełen stół, miejsce nie próżne„.
Grupę ojców miasta w połowie 17 wieku stanowią:
„Gizowie od czasów dawni, W urzędach są różnych sławni.
Baryczkowie także i ci
W konsyliach znamienici,
Busserowie są uważni
W sądach radzieckich poważni,
Strubiczowie niepodlejszy
W mądrość, w handel odważniejszy
Drewnowie — krasomówcy z nich
Ludzkość, grzeczność znajdziesz u nich,
Dzianotowie ze Włoch znaczni
Ludzie, godni, skromni, baczni”.
Gdy się więc zważy to życie miasta, gdzie: „bławaty, różne towary szkarłaty, a drudzy zaś sukna wszelkie, karmazyny w cenie wielkie, w ciemnych sklepach przedawają“, gdzie rzemieślnicy „wiele piszą od roboty„, gdzie piekarze dają „za wejście do zakrystii dwa grosze bochen chleba„, a „bułkę za szeląg, jak jaje„, gdzie rzeźnicy „kupią woły bardzo tanie, (żebra za sześć nie dostanie)“, lub winiarze mają „piwnice, gdzie stoją beczki z winnice„, a szynkarze „gorzałeczki dobrej dwie miareczki, albo li też garniec warki” (piwo wareckie), wszystko to pokazuje nam w perspektywie dziejowej miasto żywe, ruchliwe, gdzie życie wartkim potokiem płynie w dobrobycie i szczęściu, nie zamącone troską, a mieszczaństwo opływa nie tylko w dostatki, lecz żyje nawet zbytkownie w swych prawie pałacach.
Z tego przepychu życia zostało bardzo niewiele śladów, chyba tylko w architekturze. W huraganie dziejów utonęły bogactwa mieszczaństwa warszawskiego, gdzieś tylko w fundacjach kościelnych ślady tej wspaniałości zostały. Nawet pomniki grobowe u fary świętojańskiej stawiane przez mieszczan nie odznaczają się ani wspaniałością ani dobrym smakiem.
Ostatnimi dopiero czasy facjaty domów staromiejskich przyozdabiano polichromią, co wywołało namiętne spory na terenie miasta, lecz jest z wielkim uznaniem przyjmowane przez turystów zagranicznych. (…)
Powyższy tekst i ilustracje stanowią fragment: Warszawa; Aleksander Janowski; Wydawnictwo Polskie R. Wegner. Poznań
Heliograwury (zdjęcia) wykonano w Zakładach Graficznych Biblioteki Polskiej w Bydgoszczy.