(…) Miała Warszawa swoje piękne tradycje muzyczne, a Jarzębski, który należał do kapeli Zygmunta III. i jego starszego syna, a więc i znał się na muzyce i wiedział co się w tej sprawie dzieje w mieście, dużo zostawił wspomnień o muzyce w swoim „Gościńcu„.
Podaje tedy ów nad wyraz ciekawy musicus et servitor Sacrae Regiae Maiestatis wiadomości, że u Ojców Bernardynów na Pradze jest ,,ganek dla muzyki niższy, a pozytyw nad nim wyższy“, na ratuszu jest „szumny ganek dla trębacza„, u O. O. Jezuitów „śpiewają psalmy i w organy grają„, a Musica, abo Capella J. K. M. „melodie w uszy niesie„, a „Włoszy nadobnie śpiewają jedni basem, także altem, drudzy tenor i dyszkantem“. Jest tam Baltazaro, sopran raro, jest Forszter altysta, który wyśpiewuje „kilka oktaw“, jest „Copula z Dzian Maryją“, jest „Elert wijolista przedni, a Galot lutnista, Simonides kornecista, Graniczny sztorcista, Marek jest Capellae magistrem, a wicemągistrem Pękieł, zacny organista, i Mielczewskiego też rzeczy do grania śpiewania grzeczy“.
U Augustianów jest „wielość muzyków: trzy ganki, organy czwarte… instrumenta, wdzięczne głosy„, zakonnice u Św. Klary „chwalą Boga dyszkantami, śpiewają drugie altami“, O. O. Bernardyni „w organy huczne grają„, w pałacu Jaśnie Wielmożnego J. M. P. Adama Kazanowskiego, Marszałka Nadwornego Koronnego jest nad salą balową „ganek, na tymże grywają muzycy, drudzy śpiewają„, znajdzie się tam „pozytywy, klawicymbał, znajdziesz lutnię, skrzypią, cymbał, wiolę z harfą dwoistą z strunami bardzo wdzięcznymi„.
Musieli się muzycy za panowania Wazów mieć niezgorzej, bo p. Herard, muzyk J. K. M. ma własny dworek, w nim podwórze, studnia, stajnie, a „gdy mu zgorzał pierwszy taki, drugi zbudował jednaki„. W pałacu „Kazimierowskim” jest „Świętej Cecylijej związek, niebieskiej lilijej, gdzie śpiewa nieszpór Capelła, po królewsku: gioia be 11 a„. Wszystkie te jednak poczynania artystyczne toną w „Potopie” szwedzkim.
Ponieważ jednak Warszawa, jak Feniks potrafiła odradzać się z popiołów, to już za Sobieskiego sekretarz królewski Jacek Różycki tworzy „Missa concerta„, a Sasi wprowadzają operę włoską.
Odrodzenie narodowe stanisławowskiej doby porusza także i w muzyce rodzime pierwiastki, które jednak silnie były poddane wpływom włoskim. Czy to pierwsza opera polska „Nędza uszczęśliwiona“, Macieja Kamieńskiego, czy „Krakowiacy i Górale“ Kurpińskiego.
Wreszcie za niewątpliwym staraniem Staszica powstaje Konserwatorium Muzyczne w starym, już rozebranym klasztorze P. P. Bernardynek. Kierowniczą rolę ma tu Elsner, nie tyle sławny ze swych oper: jak „Leszek Biały„, „Król Łokietek„, lub „Jagiełło w Tenczynie„, ile raczej z tego, że jego uczniem był Chopin.
Urodzony w cichej wiosce mazowieckiej pod Warszawą, od wczesnego dzieciństwa mieszkający w Warszawie, uczęszczał Fryderyk do klasztoru Bernardynek na naukę, a pan Elsner prorokował mu wspaniałe triumfy muzyczne.
Grywa mały Chopin w sali pałacu Radziwiłłowskiego, grywa w Belwederze przed okrutnym Wielkim Księciem, grywa w pałacach magnatów, a talent jego potężnieje i promienieje na horyzoncie Stolicy.
Wreszcie opuszcza ją. Przyjaciele odprowadzają go aż na Wolę, na drogę dają mu serdeczną pamiątkę: kubek srebrny, napełniony ziemią rodzinną.
Nie wrócił już do polskiej Stolicy jej cudowny syn. W październikową noc ten geniusz zamykał powieki w mieszkaniu przy placu Vendôme, a dwa ostatnie zdania, jakie konając, powiedział, poświęcone były Matce i Warszawie: do Warszawy kazał zawieźć swe serce, a ze słowami „Matka, moja biedna matka“… skonał.
W ostatnim momencie życia oddał hołd swej matce Polce i swemu rodzinnemu miastu. Sercem rwał się do Warszawy i do Warszawy przywieziono to biedne serce, co przestało bić tak daleko od ojczystej ziemi. W lewym filarze Świętokrzyskiego kościoła wmurowano urnę z tym cennym skarbem, a tekst z Pisma Świętego: „A gdzie skarb twój, tam i serce twoje” widnieje na tablicy pamiątkowej.
Nad Warszawą ciążą wtedy jak ciężka gradowa chmura rządy paskiewiczowskie, rzucające się bezlitośnie na każdy przejaw życia. To też Warszawa milknie, a od Chopina do Moniuszki tylko drobne talenty i średnie zdolności muzyczne pojawiają się na horyzoncie Stolicy.
Zajaśniało wreszcie słońce, a był nim Stanisław Moniuszko, herbu Krzywda. Ten herb to jakby symboliczne fatum jego życia. Ubogi organista u św. Jana w Wilnie, otoczony liczną rodziną, borykał się Moniuszko z morzem kłopotów finansowych, aby zapewnić egzystencję swym najbliższym.
W Warszawie na ul. Mazowieckiej w skromnym mieszkanku, dając lekcje i przepisując dla zarobku nuty, boryka się Moniuszko z niedostatkiem, prawie biedą. A jednak tworzy i tworzy ten nad wszelki wyraz płodny kompozytor.
Obok oper z tematów wsi polskiej, jak Halka, Flis, Verbum Nobile, lub Straszny Dwór, tworzy Hrabinę, operę z życia ,,pod blachą„. Jako kapelmistrz opery i profesor wznowionego konserwatorium wywarł Moniuszko wielki wpływ na muzykalne życie Warszawy.
Popowstaniowe społeczeństwo garnęło się na środowe wieczory w Towarzystwie Muzycznym, odbywały się one w Salach Redutowych i stanowiły ognisko kultury muzycznej obok opery i konserwatorium. Obok Żeleńskiego, Wieniawskiego i Noskowskiego stawali tam u pulpitu i obcy wielcy dyrygenci i kompozytorzy.
Wreszcie ukazuje się „Młoda Polska“. Jak mieliśmy po rewolucji listopadowej rozkwit poezji romantycznej, po powstaniu styczniowym wielkie posunięcia w malarstwie, tak po rewolucji 1905 roku zakwitają nowe talenty w dziedzinie muzyki: Karłowicz, Różycki, Szymanowski.
Najstarszy z nich wiekiem Karłowicz zginął dziwnie tragiczną śmiercią: powołały go duchy Tatr, przysypując śnieżną lawiną. Dzieła jego, jak: „Powracające fale„, „Rapsodia litewska„, łub „Stanisław i Anna Oświecimowie” stanowią perły naszego repertuaru koncertowego.
O pozostałych dwóch naszych kompozytorach niech mówi fachowiec, a więc dr. Zdzisław Jachimecki: „Ludomir Różycki… talent śmiały i pewny siebie, rzuca pomysły swoje al fresco, dlatego też w perspektywie teatralnej przedstawiały się one efektownie… Wnosząc z dotychczasowego rozwoju twórczości Różyckiego należy od kompozytora tego oczekiwać niejednego dzieła wartościowego i spodziewać się nieprzemijających dla kultury muzycznej w Polsce wpływów jego talentu, znanego i uznanego także poza granicami kraju.„
Przepowiednia naszego historyka muzyki spełniła się rychło: balet „Pan Twardowski“ miał w Warszawie dotychczas z górą 300 przedstawień przy wypełnionej sali. Grywają Różyckiego w Zagrzebiu i Lublanie, a po wymienionych przez Jachimeckiego utworach przybył już bogaty dorobek, bo opery ,,Casanova„, oraz “Beatrix Cenci„.
Wielkim sukcesem w kraju i zagranicą cieszy się twórczość Karola Szymanowskiego: ,,Od Chopina nie pojawiły się w Polsce utwory tak górnie nastrojone, tak piękne, urocze. Myśl rozwijała się tu z przedziwną prostotą, z genialną konsekwencją… Jego język muzyczny jest wyrazem najczystszej poezji… Takiej szlachetności w inwencji, tego niepokalanie melodyjnego żaru uczuciowego nie posiada żaden tego rodzaju utwór współczesnych kompozytorów europejskich.„
Widziałem w Buenos Aires wielkie afisze koncertowe, opiewające „Koncert muzyki polskiej„, gdzie tylko dwa nazwiska były podane: „Chopin i Szymanowski„.
Wystawione na scenie Warszawskiej opery ,,Hagit„, „Król Roger“ były ucztami dla smakoszów. Słusznie mówi Jachimecki o pieśniach Szymanowskiego: „po pierwszym zetknięciu się z niemi nie można nawiązać poufałej znajomości„.
Może dopiero następne pokolenia dadzą kadry przygotowanych słuchaczów. Dziś Warszawie brak ich wśród polskiej publiczności, kultura muzyczna miasta stoi na poziomie, nie odpowiadającym powadze Stolicy potężnego państwa i narodu o tysiącletniej kulturze.
Pomnik Chopina, wystawiony w Alejach Ujazdowskich, jest raczej wyrazem dumy narodowej, niż kultu muzycznego. (…)
Powyższy tekst i ilustracje stanowią fragment: Warszawa; Aleksander Janowski; Wydawnictwo Polskie R. Wegner. Poznań Heliograwury (zdjęcia) wykonano w Zakładach Graficznych Biblioteki Polskiej w Bydgoszczy.