(…)
Nigdzie może teatr nie odegrał tak wielkiej roli, jak właśnie w Warszawie, a zwłaszcza w Warszawie porozbiorowej. Była to dla zdetronizowanej Stolicy świątynia najczystszych wrażeń i nastrojów. Tam śmiało brzmiał najczystszy język polski, tam z arcydzieł ojczystych, czy wszechświatowych szły olśniewające błyskawice wielkich myśli i szczytnych uczuć, tych drgnień duszy, które Żeromski nazwał „westchnieniami ludzkości“.
Mimo ucisku cenzury rosyjskiej umiała Warszawa pomiędzy wierszami czytać, a pomiędzy zdania mi dosłuchiwać się rzeczy, które cenzor byłby niemiłosiernie wykreślił.
Nie wolno było na afiszu zamieścić nazwiska Słowackiego, Jana Kazimierza zdegradowano z króla na „księcia“, w Weselu chłopscy kosynierzy występowali tylko z kijami, ale dla Warszawy w dyskretnych afiszowych literach J. S. był cały ukochany, umiłowany Wieszcz Juliusz Słowacki, a chociaż na afiszu Mazepy figurowała osoba „księcia“, to gdy stary Leszczyński mówił: ,,a ja tymczasem z wieży wyjrzę na gościńce, czy się już król nie toczy po drodze lipowej“, młode, gorące serca drgały, a burza oklasków podkreślała ten wyraz „król„.
Każdy mazur, odegrany przez Lewandowskiego w Rozmaitościach był powodem do patriotycznej manifestacji. Kontuszowy polonez w Halce przyjmowany był grzmotem oklasków, a wiolonczela w polonezie z Hrabiny musiała zawsze bisować swe tęskne solo, pod które podkładano tekst z pieśni Janusza: „Jak bywało, będzie zawsze„. Młodzieży płonęły rumieńce na twarzach, starsze panie obcierały nabrzmiałe łzami oczy..,
W podtrzymaniu ducha narodowego teatry warszawskie wielką odegrały rolę i szczera wdzięczność należy się i kierownikom, którzy mimo czujnego oka cenzury, potrafili przemycić niejedno, i aktorom, których serca biły w jeden takt z publicznością, a umiejętnie podkreślone zdanie lub nawet jeden wyraz umiały uderzyć o wrażliwe struny serc słuchaczów i święty budziły akord.
Teatry warszawskie mają już parowiekową tradycję: W 1578 roku w zamku Ujazdowskim przed Anną Jagiellonką, hetmanem Janem Zamojskim i Gryzeldą Batorówną odegrano pierwszą, a znakomitą próbę oryginalnego dramatu narodowego: „Odprawę posłów greckich” Jana z Czarnolasu.
Rozmiłowani w muzyce Wazowie sprowadzają już operowe trupy włoskie i oto 10 grudnia 1635 r. wystawiają na Zamku Warszawskim: „Dafnis przemieniona w drzewo bobkowe. Apolog albo baśń Owidiuszowa, która była reprezentowana muzyką na kształt komedii przed obecnością Króla Jego Mości, Królewiczów Ich Mościów, Panów Senatorów Koronnych w Warszawie po Sejmie Roku Pańskiego 1635.“ Bywały w świecie człek ks. Albrecht Radziwiłł pisze, że patrzył na tę sztukę ,,z wielkim podziwianiem oczu“.
Istotnie było na co patrzeć, gdyż Jarzębski o owym teatrze królewskim pisze:
„Nuż sala, gdzie komedie odprawują, włoskie skoki wyprawują; dla tych theatrum cudowne z perspektywami budowane stoi zacne, z kolumnami, nie widziane między nami.“
Jedne kunszty na dół schodzą
Wagami do góry wchodzą;
Drugie szruby obracają
W mgnieniu oka zaś zwracają.
Czynią z chmurami ciemności
Po tym światłość przyjemności.
A pod wierzchem niebo własne, z obłokami zda się jasne, słońce, miesiąc i z gwiazdami, niebieskimi planetami.
Tam ujrzysz piekło straszliwe
I morze zdać się burzliwe,
Na którem podczas pływają
Syreny morskie, śpiewają.
Widownia Teatru Wielkiego.
I tak pięćdziesiąt parę wierszy poświęca teatrowi królewskiemu musicus et servitor Sacrae Regiae Maiestatis Adam Jastrzębski, który obok tytułu nadwornego muzyka nosił jeszcze godność budowniczego J. K. M. ujazdowskiego (a r c h i t e ct u s S. R. M. j a z d o v i e n s i s).
Z niemałym też zapewne przepychem przed Janem Kazimierzem i królową Marią Ludwiką grano na dworskim teatrze Cyda, wspaniałą tragedię Comeille’a, którą przetłumaczył Morstin. Były to jednakże zabawy dworu. Jak reagował na przedstawienia, teatralne tłum szlachecki zostawił nam wspomnienie ten nieoceniony gawędziarz mazurski, pan Jan Chryzostom Pasek:
„Dozwolono im in theatro publico w Warszawie tryumf czynić z otrzymanej nad cesarzem wiktorii. Kiedy indukowano osoby na theatrum, muzyki i ognie do tryumfu, zeszło się ludzi kupa i na koniach pozjeżdżało na owo tak cudowne spectaculum; jedni z Warszawy wyjeżdżają, drudzy przyjeżdżają: kto obaczyf, to się też zatrzymał na owo widowisko, choć mu pilno było. I ja też tam byłem, bom wyjeżdżał z Warszawy i wyjechawszy z gospody, stanąłem też tak i z czeladzią na koniach, na owe patrząc dziwy. Stali tedy circa hoc spectaculum ludzie różnego gatunku i różnej fantazji.
Kiedy już insze odprawiły się indukcje: jako się potykali, jako piechoty zwierali, jako kommunik, jako strona stronie ustępowała, jako brano więźniów niemieckich, szyje ucinano, jako do fortece szturmowano i onę odbierano, zgoła z wielkim kosztem i magnificencją te rzeczy odbywały się.
Skoro już, jakoby po zniesieniu wojska i położeniu na placu nieprzyjaciela, prowadzą w łańcuchu cesarza w ubiorze cesarskim, koronę cesarską już nie na głowie mającego, ale w rękach niosącego i w ręce królowi francuskiemu one oddającego, wiedzieli tedy, że Francuz był znaczy który osobę cesarską reprezentował w łańcuchu idącą, umiał potrafiąc phisizu jego i wargę też jako cesarz wywracał, począł jeden z Polaków konnych wołać na Francuzów:
Zabijcie takiego syna, kiedyście go już porwali, nie żywcie go, bo jak go wypuścicie będzie się mścił, będzie wojnę mnożył, będzie krew ludzką rozlewał, a tak nie będzie nigdy miał świat pokoju, skoro zaś zabijecie, król JMość. francuski osiągnie imperium, będzie cesarzem, będzie da Bóg i naszym królem polskim. W ostatku, jeżeli wy go nie zabijecie, ja go zabiję“.
Porwie się do łuku, nałożywszy strzałę, jak wytnie pana cesarza w bok, aż drugim końcem że lezie wyszło, zabił. Drudzy Polacy do łuków, kiedy wezmą szyć w ową kupę, naszpikowano Francuzów, samego co siedział in persona króla postrzelono na ostatek w łeb i z majestatu spadł pod theatrum i z inszymi Francuzami uciekł.
Tak było w R. P. 1664, ale nie o wiele lepiej było i w sto lat później, gdy już w Bogusławskiego teatrze pan stolnik łukowski tak się rozrzewnił losem nałogowego gracza w Bewerley’u, że, pragnąc powstrzymać go od samobójczej śmierci, ryknął wzruszonym głosem z sali na scenę: „Mości Bewerley, toż jakoś Waćpanu tu dopomożemy, a ręki na się nie podnoś, Boga się bój! “
Panowanie Augusta II przynosi nowość w sprawach teatralnych: kazał król w ogrodzie saskim wybudować „Operhaus“ koło ulicy Królewskiej, gdzie dziś gmach giełdy. Na opery, które tam grywano, mogła już publiczność kupować bilety.
Ale te wszystkie opery i balety były cudzoziemskie, czy to „Margherita Catanea, cantartice della Regina”
Cecylji Renaty, czy trupa barona Mordax za Sasów, czy zespoły operowe Stanisława Augusta to wszystko cudzoziemcy. Naród potrzebował własnego, narodowego teatru.
Możnego mecenasa miała też sprawa teatralna w Stanisławie Auguście: „Teatrów w samych Łazienkach wybudowano trzy: stary koło pałacu, w Pomarańczami i na wyspie. Urządził na zamku „Komedialnię”, „mały teatr” w Ujazdowskim zamku, teatr w pałacu Kazimierzowskim, a projektował jeszcze inne teatry.” (Wl. Tatarkiewicz).
I oto zjawia się opatrznościowa postać, twórca teatru polskiego: Wojciech Bogusławski.
W epoce Stanisławowskiego odrodzenia wybijają się na widownię dwaj Wielkopolanie: Kiliński, mieszczanin z Trzemeszna, szewc, rzemieślnik, który się wybił na pułkownika wojsk polskich, i Bogusławski, szlachcic z poznańskiej wioski, który nie wahał się ponieść swego herbowego klejnotu na deski sceniczne, a przecież to były czasy, w których trzeba było aż dekretu Marszałka Wielkiego Koronnego (1775): ,,ażeby nikt nie ważył się też Osoby Teatralne lżyć i afrontować„.
Co za wpływy skierowały młodego szlachcica, na deski sceniczne — nie wiadomo dotychczas. Ale był to jakiś opatrznościowy znak: Bogusławski pisze, tłumaczy, gra, lokalizuje, boryka się… Wszędzie budzi nowe myśli, daje nowe wrażenia, podnosi serca.
„Bogusławskiego widzi się na przemian w Warszawie, Wilnie, Dubnie, Grodnie, Lwowie, Lublinie, gdzie tylko dla polskiego teatru było coś do zrobienia; dźwigać teatr, gdzie będzie można, pamiętać zawsze, że się z Warszawy wyszło i do Warszawy godzi się powrócić.”
To też imię tego entuzjasty, tego ideowego wielkopolskiego szlachcica, związane jest ściśle z dziejami Stolicy i jej teatru narodowego.
Z grona jego aktorów wyszedł twórca Momusa stary Aloizy Żółkowski lwowianin, który tak wdzięcznie żonglował słowem polskim. Mieszkając stale w Warszawie i patrząc na jej życie, stary Żółkowski wiele pozostawił fraszek i dowcipów, poświęconych temu miastu. „Warszawa ma wielki présence d’esprit: bo przy tylu koncertach jednak zdekoncertować się nie daje“. „Gdy inne stolice burzą się, Warszawa zachowuje się spokojnie, bo ma w sobie „s z a!“. „W tych czasach dwa razy temperują pióra: raz gdy ma się pisać, a drugi gdy się zbyt rozpisze.“ „Teraźniejsza Polska nie do poznania się zabudowała.“ „Z krajami, jak z dziećmi: najpierw muszą podrosnąć, a potem przychodzą do poznania.” „Nasz kraj należy do rzędu polipów: choć go na tysiąc sztuk rozciąć, każda jednak część żyć będzie.”
Dla skołatanego uciskiem rosyjskim społeczeństwa warszawskiego Momus był nie tylko wesołym pismem humorystycznym, lecz było Dla skołatanego uciskiem rosyjskim społeczeństwa warszawskiego Momus był nie tylko wesołym pismem humorystycznym, lecz było to wydawnictwo propagandowe, którego nie mógł się czepić obcy cenzor, nieznający subtelności języka. (…)
Powyższy tekst i ilustracje stanowią fragment: Warszawa; Aleksander Janowski; Wydawnictwo Polskie R. Wegner. Poznań Heliograwury (zdjęcia) wykonano w Zakładach Graficznych Biblioteki Polskiej w Bydgoszczy.